piątek, 13 września 2019

4/2019 (4)

Urlop w Prowansji.
Rozlewnia perfum. Długie poszukiwania. Łamanym angielskim usiłuję wytłumaczyć miłej Francuzce, która w równie łamany sposób ten angielski rozumie, że nie wiem, czego szukam, ale że chciałabym, żeby było ciężkie, ciemne, dymne może nawet. Nocne bardziej niż dzienne. Ciemne raczej niż świetliste. Wyraźne.
Po długich poszukiwaniach wybieram.
Po powrocie świerzbi mnie nos, żeby sprawdzić, jak się będą nosić, jak się będę z nimi czuła. Jak będą pasować, gdy za oknem nagle 20 stopni mniej.
Psik, psik.
Owszem, są mocne. Ale są też zaskakująco... słodkie. Słodkie?
Nie rozumiem, jak to się stało. Nadal bardzo mi się podobają, ale są całkiem inne.No i nowe, więc czuję je na sobie wyraźnie, cały czas.
I robi mi się od nich smutno.
Nic nie rozumiem.

2 komentarze:

  1. Dobrze, że są. Zostaw kilka kropel i odkop za parę lat. Wspomnienie cię uniesie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nowe perfumy czuje się na sobie tylko przez jakiś czas i to jest właśnie czas najlepszy, bo póki czujesz, to nie przesadzisz. Niestety przyzwyczajenie do zapachu każe nam potem przyłożyć większą dawkę i wtedy może się zacząć.

    Te same zapachy na różnych ludziach pachną różnie, osobno też inaczej. Ba! Nawet na tej samej osobie mogą pachnieć różnie w zależności od nastroju spsikanej istoty. Akurat teraz są słodkie. Za dwa tygodnie mogą wcale takie nie być.

    OdpowiedzUsuń