wtorek, 17 września 2019

5/2019 (5)

Zgubiłam kontakt z rozumem. Piekę dla Aliny ciasto marchewkowe. Co mnie napadło, żeby podwajać porcję? Jakoś obrzydła mi była myśl, żeby piec ciasto na dwóch jajkach. Co to niby za ciasto - dwa jajka? Zważywszy wielkość mojego piekarniczka (niewiele większy od pudełka po butach), to teraz będę piekła dwa ciasta marchewkowe. Spoko.
Najpierw zdarłam sobie kawałek palca. Pamiętałam, że tarkę mam tępą, ale nie pamiętałam, że strugaczkę do warzyw to całkiem nietępą (bo rzadko używaną). No trudno, w końcu Alina nie jest wegetarianką.
Potem nie mogłam znaleźć cukru (bo ostatnio zawilgł i musiałam przesypać do pojemnika; a myślałam, że mam w tym pojemniku sól, więc omiatałam wzrokiem wielokrotnie).
Potem okazało się, że nie mam odpowiednio dużej miski, żeby to wymieszać. Oraz nie mam proszku do pieczenia (na szczęście pomysł sprzątania w domu sodą i octem zakończyłam na zakupach, i nigdy go nie wdrożyłam w życie, więc zapas sody mam żelazny).
Jak już udało mi się wymieszać ciasto w za małej misce (czy ja coś wspominałam o weekendowych porządkach, i że tak miło i tak czysto? zapomnij, nieaktualne), to uderzam przygotować blachę (dwie blachy, prawdaż). Dupa. Nigdzie nie ma papieru do pieczenia. No trudno. Masło też wyszło, więc pacam resztkę oleju i szukam bułki tartej. Tu nie ma. I tu też nie ma. I tutaj też. O, ale za to tutaj jest papier! To nawet lepiej.
Pierwsza blacha siup do pieca.
Właśnie mi się przypomniało, gdzie jest bułka tarta. Nieważne, to też już nieaktualne.

2 komentarze: